×

Zimowe zmęczenie


Jestem zmęczona, gdy budzę się rano. Pod kołdrą ciepło, wystarczy jednak wystawić tylko stopę, by poczuć chłód. Jeszcze 10 minut. Jedna drzemka, zaraz druga i pięć kolejnych. Przy trzeciej wstały dzieci i zaczęły swoje poranne przepychanki. Słyszę ich, nie widzę, bo jeszcze ciemno, lecz zaraz któreś razi światłem. Patrzę na zegarek i przeklinam, bo jest już 6.40, a wstać miałam co najmniej godzinę temu. Odkrywam kołdrę szybko szukając ciepłych skarpet i szlafroka, znów w biegu z codzienną myślą: Niech ten dzień się już skończy. Chociaż przecież dopiero się rozpoczął...


Jestem zmęczona. Zimą, której nie ma. Chłodnymi porankami, wiecznie niedospanymi, z milionem drzemek, z zegarkiem w ręku. Ciemnością jak wstaję i zmierzchem, gdy wracam z pracy. W dodatku słońce tutaj nie bywa. Mam wrażenie, że nigdy więcej go nie zobaczę. Śnieg też omija nasze rejony. 

Jestem zmęczona. Szarością dnia i monotonną codziennością. Poniedziałek-piątek. Kopiuj-wklej. Szybki poranek, praca, dom, siedzimy w czterech ścianach. Bo deszcz, bo ciemno, bo smród z kominów i brud na ulicach, bo oni, przez krótkie dni, chodzą spać wcześniej. Często o godzinie 20 już siedzę w piżamie...

Jestem zmęczona. Ich energią, której nie mają, gdzie spożytkować, a mi nie pożyczą. Byciem mamą. Wiecznym jazgotem i bałaganem, kombinowaniem, pamiętaniem, odpowiedzialnością. Wykradaniem czasu dla siebie i odwiecznym wybieraniem: sen czy seans sama ze sobą. 

Tęsknię za światłem. Ciemności mam dość. Marzę o słońcu, nawet nie o lecie, ale choćby promieniach odbijających się od wielkiej hałdy śniegu. Bo ta nasza zima, tu w Wielkopolsce, to jakby na niby. Bez śniegu, bez światła, bez energii. Jakby sama chciała przeczekać, byle do wiosny. A ja nienawidzę takiego stanu pomiędzy, czekania na coś, zawieszenia. Ostatnie tygodnie, to ogromne zimowe zmęczenie. Dni, gdy nastroju nie poprawia nawet tabliczka ulubionej czekolady. Gdy niby się coś chce zmienić, ale nie wiadomo jak się za to zabrać. Takie wieczne rozmemłanie. Monotonia, która dobija. 

I przychodzi wtedy taki dzień, jak ostatnia sobota. Od rana sypie śnieg. Tata jest w domu. A sanki po raz pierwszy w tym roku zostaną wyciągnięte z piwnicy. Prawdziwie zimowy dzień! Ze śmiechem, energią. Nawet ubieranie kolejnych warstw na siebie, nie denerwuje. Wychodzimy na dwór, a śnieg cudownie skrzypi pod stopami. Łapiemy te chwile, chwytamy każdą minutę, bo wiemy, że jutro znów będzie kapać. Z nieba, z dachu, z zasmarkanego nosa, a czasem też z duszy. Byle do wiosny






5 komentarzy:

  1. Integracja na świeżym powietrzu i miłe zmęczenie

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem zmęczona tak jak TY.....zimą, której nie ma ,a le cżłowieka dobija!

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja jestem zmęczona zimą która jest, a bardzo bym chciała żeby jej nie było. Ciągle sypie i ślisko jest jak na jajku. Mam dość i czekam z niecierpliwością na wiosnę.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja uwielbiam zimę, więc nie narzekam :) Posyłam mnóstwo pozytywnej energii i pociesz się, że u Was wiosna przyjdzie o wiele, wiele wcześniej niż u nas ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam taką śnieżną zimę, kiedy można się wyszalec na śniegu ;) zima na sankach, nartach, bitwa na śnieżki to jest to co lubię najbardziej w tej porze roku ;)

    OdpowiedzUsuń

Podziel się z nami swoją opinią :)

Copyright © domatorka.blog , Blogger