×

Bo moje rzeczy są w Krakowie...

Szum, chaos, szum. Wszystko wokół wiruje, wciąga i dusi ją to coraz bardziej. Poczuła, że już całkiem brakuje jej powietrza. Zatyka uszy, zasnuwa oczy mgłą, zabiera płucom ostatnie dawki tlenu. Nie może nawet tu krzyknąć, chociaż tak bardzo tego chce! Nie może nawet machnąć ręką. Jest wokół ze czterdzieści osób, a nikt nie widzi, że ona ma już dość. Chce wypłynąć na powierzchnię, a topi się, mimo że morze znajduje się kilkadziesiąt metrów dalej od tej bankietowej sali w Grand Hotelu. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, ale gnana chęcią przeżycia, kluczy między eleganckimi okrągłymi stołami, pomiędzy kelnerami i członkami zarządu, byle dalej, byle w końcu odetchnąć, korytarzem i do drzwi, w tę kwietniową noc.  

Cóż z tego, że świętują kolejny wielki sukces Firmy. Firmy i Pana Prezesa. Sukces, który powinien być jej świętem, bo to ona harowała długie godziny nad tym zleceniem. Co jej po pieniądzach, których nie będzie miała nawet kiedy wydać, na co jej puste obietnice, że następnym razem na pewno awansuje. Pouśmiecha się jednego wieczoru, omijana wzrokiem przez klientów i zarząd, dyrektorów, a nawet kelnerów, a zaraz znów będzie musiała sprawdzać kruczki prawne, punkty umowy pisane drobnym druczkiem, rezerwować hotele i samoloty, organizować zestaw dokumentów do nowego kontraktu, kolejną kawę i noc Pana Prezesa, gdy tylko on lub jego żona wyjadą w delegację.
Sama nie wie, dlaczego dopiero dziś poczuła, że zamiast piąć się na szczyty kariery zapada się na samo dno. Może dlatego, że tyle tu wody wokół lub pewnie przez widok roześmianych, wypoczywających ludzi tuż za oknem hotelowego pokoju, kiedy ona cały wczorajszy dzień i jeszcze przed świtem dopinała szczegóły dzisiejszego spotkania w sprawie podpisania tej ważnej umowy. Topiła się tak dzień po dniu, coraz bardziej, tak jak teraz jej szpilki topiły się w sopockim piasku. Musi biec jeszcze dalej od tego wszystkiego. Oderwać stopy od lądu. Nabrać w płuca powietrza, nabrać dystansu.

Szum, szum morza, szum. Dopiero gdy minęła linię brzegu, gdy chłód otrzeźwił ją nieco, gdy poczuła twarde deski molo pod gołymi stopami (bo szpilki zgubiła gdzieś w tym piasku), gdy wiatr owionął jej nagie ramiona i przeniknął przez muślinową czarną sukienkę, zorientowała się, że nie zabrała nawet płaszcza, a dotarła aż na molo. Tam, na bankiecie,  rozgrzał ją tłum ludzi, atmosfera i kilka lampek szampana, którymi próbowała przytłumić poczucie osamotnienia, więc zapomniała, że jest dopiero kwiecień. Dni stawały się coraz cieplejsze, czego przecież i tak nie odczuwała w klimatyzowanych pomieszczeniach hotelu, ale noce nadal były zimne. Tam nikt nie zwracał na nią uwagi, nie zauważono pewnie nawet jej wyjścia, tutaj zaś jej strój i bose stopy przyciągały wzrok nielicznych nocnych spacerowiczów oraz grupki podpitych imprezowiczów. Musi się zatrzymać, uspokoić się, z impetem więc usiadła na najbliższej ławce, przypadkiem coś z niej zrzucając, czym narobiła jeszcze więcej zamieszania.
Książka. Z tylnej okładki spoglądał na nią spokojnie jakiś mężczyzna. Podniosła go z wilgotnych desek, przeczytała opis i odwróciła. Grand. Wiśniewski. Najwyraźniej ktoś chcąc poczuć klimat tej opowieści czytał książkę z widokiem na Grand Hotel. Tak dawno nie miała w rękach żadnej lektury, która nie byłaby jakimś kodeksem czy umową. Nadal drżącymi dłońmi, nie wiadomo czy z zimna, czy jeszcze z emocji otworzyła tekst na przypadkowej stronie. Sama nie wiedząc dlaczego, chyba po prostu musiała zająć czymś myśli, zaczęła czytać:

Gdy powiedziała i dodała, że zna także biegle ukraiński i “oczywiście angielski”, młody mężczyzna sięgnął po telefon. Mówił z kimś po francusku, często wypowiadając słowo “visa”. Potem odłożył słuchawkę, wstał zza biurka i z uśmiechem zadał najważniejsze chyba pytanie:
-Kiedy najwcześniej mogłaby pani dołączyć do naszego zespołu?
Pamięta, że przez krótką chwilę milczała, patrząc na niego ze zdumieniem. Potem powiedziała:
- Od poniedziałku? Bo moje rzeczy są w Krakowie…

Bo moje rzeczy są w Krakowie… Chwila- jej wszystkie rzeczy też tam były. Ale czy na pewno? Były popakowane w kartony, w upragnionym małym mieszkaniu przy ulicy Szewskiej, które kupiła kilka miesięcy temu. Nie pamiętała nawet co jest w tych pudłach, nie miała czasu ich rozpakować, odkładając to na wieczne “jutro”, bo wciąż była gdzieś w delegacji lub na deadline. Tak bardzo marzyła by mieszkać na Starym Mieście, poczuć klimat i historię tych uroczych uliczek, a była na tyle zajęta, że nie pamięta nawet, czy na parterze jej kamienicy mieści się jakaś kawiarnia czy restauracja, a może mały sklepik? Mieszka niecałe trzysta metrów od Rynku, a była na nim ostatnio w dniu, w którym oglądała mieszkanie!
Zawsze marzyła o Krakowie. Mieście sztuki i kultury. Wyobrażała sobie jak odwiedza muzea, chodzi na festiwale, odkrywa ciche uliczki. Była przeszczęśliwa, gdy dostała się na Uniwersytet Jagielloński. Ona, z tej swojej małej podkarpackiej wioski. Tymczasem wciąż się uczyła by dostać i utrzymać stypendium, pracowała w weekendy gdziekolwiek, byle opłacić wynajęty pokój. Nie stać jej było na bilety wstępu. Znała za to dwa języki, “oczywiście angielski” i hiszpański, miała skończone studia magisterskie i dwie podyplomówki. Podejmowała praktyki i staże, a gdy już dostała tę pracę, gdy kilka lat temu w końcu wydawało jej się, że osiągnęła sukces, gdy było ją stać na te bilety, nie miała czasu choćby na spacer. Nie znała tego miasta. W tygodniu wciąż pracowała. Jako asystentka prezesa przychodziła do biura pierwsza i wychodziła jako jedna z ostatnich. W weekendy odsypiała zarwane w tygodniu nocki lub była w kolejnej delegacji.
Teraz to do niej dotarło. Jej rzeczy tak naprawdę nie były w Krakowie. Miasto, o którym tyle marzyła, było jej obce. Miała w nim mieszkanie i pracę, ale nic poza tym. Żadnych przyjaciół, żadnych pasji, żadnych wspomnień, bo nawet na nie nie miała czasu. Wszystkie jej rzeczy zawsze gotowe do nowej podróży znajdowały się w niewielkiej walizce, którą można było wcisnąć na półkę jako bagaż podręczny. Kraków był tylko nazwą, jak te inne miasta: Paryż, Londyn, Oslo, Poznań, Warszawa, Sopot…, gdziekolwiek trzeba było zrealizować kolejny kontrakt, podpisać następną umowę. Wciąż trzymając książkę w ręku, spojrzała na oświetlony nocą Grand. Znała takie hotele jak własną kieszeń, a nie wiedziała nawet co znajduje się w nierozpakowanych kartonach w jej mieszkaniu przy ulicy Szewskiej na krakowskim Starym Mieście.
Przyzwyczajona do podejmowania szybkich decyzji, trochę zziębnięta, poderwała się z ławki zabierając ze sobą książkę i już zupełnie spokojnie ruszyła w stronę jasno oświetlonego hotelu.
Szum, stukot, szum. Przed oczami przemykały jej kolejne niewyraźne obrazy, które malował świt. Miasto, pole, wieś. Pomimo ograniczonej powierzchni pomieszczenia i specyficznego powietrza wewnątrz, czuła że w końcu oddycha pełną piersią, a z jej zmęczonej twarzy nie znikał uśmiech. Pełna spokoju rozsiadła się wygodnie w fotelu napawając się ciszą panującą w przedziale nocnego pociągu.
Do hotelu wróciła tylko by pośpiesznie się przebrać, chwyciła swoją wiecznie gotową do drogi walizkę, machnęła ręką na kilka drobiazgów z apartamentu Pana Prezesa i z nikim się nie żegnając, spacerem po Monciaku, dotarła na sopocki dworzec. Miała szczęście, kilkanaście minut później odjeżdżał, nieco spóźniony, ten właśnie pociąg do Krakowa. I ona, spóźniona tak bardzo, wracała do tego miasta, wracała do… domu. Pędziły wagony, ale ona już nie. Walizkę, którą miała teraz nad głową, będzie pakowała już wyłącznie jadąc na wakacje, wtedy też tylko zarezerwuje pokój w hotelu.
Gdy pociąg dotrze do stacji Kraków Główny przejdzie powoli uliczkami Starego Miasta, Świętego Krzyża, Tomasza, Floriańską, wstąpi do Bazyliki Mariackiej, przejdzie obok Sukiennic, na drugą stronę Rynku do swojego mieszkania przy Szewskiej. Rozpakuje swoją walizkę. Rozwiąże umowę. Może znajdzie inną pracę, chociaż oszczędności wystarczy jej na kilka miesięcy. Może znajdzie przyjaciół. Odwiedzi kilka muzeów, w maju jest Festiwal Muzyki Filmowej, przejdzie wzdłuż i wszerz żydowski Kazimierz. Spokojnie. Nie wszystko na raz. Najpierw rozpakuje te nieszczęsne pudła. I wszystkie jej rzeczy będą już w Krakowie.
Z walizki wyciągnęła, nie jak zawsze, by nie tracić wolnej chwili w czasie podróży-laptopa, ale znalezioną na sopockim molo książkę. Kołysana pędem pociągu zaczęła czytać. Poczuła, że się rozluźnia. Szum pociągu, kolejna strona, szum pociągu. Tekst ten bierze udział w konkursie zorganizowanym przez sieć AccorHotels, zorganizowanym podczs SeeBloggers i w nawiązaniu do warsztatów z panem Januszem Leonem Wiśniewskim. W Krakowie byłam tylko przejazdem, na dworcu. Marzę o tym mieście. Chcę przejść od dworca, ulicą Świętego Krzyża, Tomasza, Floriańską, zajrzeć do Bazyliki Mariackiej, przejść wzdłuż Sukiennic i na drugą stronę Rynku... Marzę by mieć swoje rzeczy w Krakowie- wspomnienia. Dlatego też chciałabym spędzić weekend w hotelu Mercure Kraków Stare Miasto.

13 komentarzy:

  1. zaciekawiłaś mnie tym opisem... czyta się go z zapartym tchem

    OdpowiedzUsuń
  2. Kraków to jedno z piękniejszych miast w Polsce, ale to nie zmienia faktu, ze jest to przede wszystkim duże miasto - ze wszystkimi swoimi wadami. Trudno sie dziwić, ze dziś coraz więcej ludzi wybiera życie poza miastem, na wsi, w górach czy nad morzem. Praca i mieszkanie to nie wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super :) Wybieram sie do Krakowa jesienią :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny tekst! Nie mogłam się oderwać - tym bardziej, że niedawno czytałam "Grand" i wciąż jeszcze jestem pod wpływem tej książki :)
    A jak już będziesz w Krakowie, to zapraszam na kawę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie się czyta - gratuluję wygranej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne opowiadanie Iza! Gratuluję:-)

    OdpowiedzUsuń

Podziel się z nami swoją opinią :)

Copyright © domatorka.blog , Blogger